cambium killers project

          Zawsze wydawało mi się, że praca naukowca, to raczej poważna sprawa. Opis świata, udowadnianie hipotez, gotowość na nieprawdopodobne zwroty akcji myśli to coś, dla czego dotąd ludzie poświęcali wszystkie swoje zdolności i życie.

Dziś coraz częściej naukowcy, przede wszystkim, liczą. Liczą swoje punkty. Punkty np. za publikacje. O tym się dysputuje. I to ich dręczy. Praca na akord. "Robią” naukę.

       Coraz częściej też czytam innych opinie, że większość naukowców to "nieudacznicy lub nieroby”, czego wyrazem ma być owa wartość liczbowa sumująca pozycje czasopism, w jakich ich prace zostały opublikowane. Wypowiada je grupa, która zrządzeniem przypadku zajmuje się dziedzinami nauki uznanymi dziś po prostu za modne (czytaj: dużo punktów). Jakim prawem deprecjonuje ona pracę całej masy pasjonatów? Znam badaczy plemion z Doliny Sanu, tych co śpieszą się zapisać ginący regionalny język polski, tych co przez dziesięć lat opracowują leśne powierzchnie badawcze dla naukowców, co przyjdą za sto dwadzieścia lat. Każdego z nich podziwiam za te wypieki, kiedy opowiadają mi o swojej pracy. Niestety, raczej nie opublikują wyników w czasopiśmie wysoko punktowanym, tj. o wysokim tzw. współczynniku oddziaływania (Impact Factor). Nie dostaną pieniędzy na badania, bo ich jest za mało, a gdy jeszcze były, zostały przydzielone na projekty, właśnie z owych modnych kierunków. Bezwzględność systemu nakazuje im uważać siebie za gorszych i tak się uważają.

      A co mają myśleć starsi naukowcy, których dorobek, oceniany owymi punktami Impact Factor, lekką ręką został uznany za niemal zerowy, a którzy absolutnie są prawdziwymi mistrzami swoich dziedzin? Czy ich wiedza i humanizm, mają być dziś nic nie warte, bo są niekwantyfikowalne wg obecnych kryteriów?

     Naukowcy młodsi boją się za to wchodzić samodzielnie z oryginalnymi ambitnymi pomysłami w nieznane ścieżki, bo mogą się one okazać ślepymi zaułkami i nie zakończyć publikacją w renomowanym czasopiśmie. Wolą rozcieńczać się jako kolejni współautorzy w bezpiecznych tematach „spółdzielni badawczych”, tylko dla zdobycia jakiegoś punktu, podwyższenia swojego wskaźnika, indeksu... Poświęcą dla tego swoje zdolności i wolność. Coś, co jest darem, powinno przecież służyć innym. Dziś służy jednostkom do ich własnego awansu. Także materia: przyroda, roślina czy chrząszcz, coraz częściej są tylko narzędziem dla tycia punkto-maniaków, a nie przedmiotem niezmordowanej służby i zachwytu badacza.

       Konieczne jest więc podjęcie prawdziwych starań o uzdrowienia tego systemu w taki sposób, by dawał on, w równym stopniu szansę wszystkim dobrym naukowcom, zarówno przedstawicielom tzw. modnych kierunków jak i pasjonatom zajmującym się problemami poza głównymi trendami, a którym przy obecnym systemie grozi eliminacja. Pamiętajmy – przecież genialne hipotezy i odkrycia naukowe powstawały niemal zawsze w jednej głowie, na obrzeżach głównych nurtów nauki i często były publikowane w czasopismach, które, według obecnych kryteriów, trudno byłoby zaliczyć do tych z górnej półki.

       Sztuka żyje w wolności. W wolności ekspresji, środków wyrazów i przestrzeni, w jakiej istnieje. Użyliśmy więc sztuki jako narzędzia do wyrażenia naszych niepokojów.

 

       Pioseneczkę tę jednak dedykujemy wszystkim tym zmęczonymi walecznym pasjonatom, powtarzając Im w nieskończoność: „Do góry głowa, do góry głowa Ludzie!”.

Urszula Zajączkowska

Samodzielny Zakład Botaniki Leśnej

Wydział Leśny, SGGW w Warszawie                                                                     czerwiec 2015